CHEMIA - ''THE ONE INSIDE'' (2013)
Dodane przez muzol dnia 06.10.2013
Jeśli ktoś uważnie śledził działalność zespołu, to trzeci album Chemii ''The one inside'' może zaskoczyć. I to niekoniecznie pozytywnie. Na nowej płycie grupa postanowiła nieco zmienić muzyczny kierunek. Zniknęły na dobre akustyczne brzmienia charakterystyczne dla krążka ''O2''. Kompozycje zostały skrócone i bardziej ''uprzebojowione''. Jedyne, co nie uległo zmianie to charakterystyczny śpiew Łukasza Drapały. Wokalista ma ciekawą barwę głosu, pasującą zarówno do ostrych utworów jak i ballad.



Treść rozszerzona
Jeśli ktoś uważnie śledził działalność zespołu, to trzeci album Chemii ''The one inside'' może zaskoczyć. I to niekoniecznie pozytywnie. Na nowej płycie grupa postanowiła nieco zmienić muzyczny kierunek. Zniknęły na dobre akustyczne brzmienia charakterystyczne dla krążka ''O2''. Kompozycje zostały skrócone i bardziej ''uprzebojowione''. Jedyne, co nie uległo zmianie to charakterystyczny śpiew Łukasza Drapały. Wokalista ma ciekawą barwę głosu, pasującą zarówno do ostrych utworów jak i ballad.



Album został nagrany w Vancouver w jednym z najbardziej cenionych studiów nagraniowych świata – The Warehouse Studios. Korzystnie wpłynęło to na samą jakość i klarowność brzmienia. Nieco gorzej, moim zdaniem, jest z muzyką, która jakoś nie do końca porywa. Pocżątek jest udany – nośne riffy ''Ego'' i ''Bondage of love'' potrafią zapaść w pamięć. Należy też zwrócić uwagę na melodyjne refreny następujące po bardziej drpaieżnych zwrotkach.

''B52'' jest ciekawy, ale główny motyw gitary za bardzo kojarzy mi się z Illusion. Za to ballada ''Hero'' z powodzeniem wynagradza chwilowy spadek formy. Piękny fortepian oraz emocjonalny śpiew Łukasza sprawiają, że jest to jeden z najlepszych utworów na całym ''The one inside''. ''Fuckshack'', dla kontrastu, wprowadza więcej dynamiki i ciężkich gitarowych brzmień. Nie do końca za to przekonuje mnie, co prawda melodyjny, ale za bardzo wygładzony refren.

Dość dziwnie słucha się funkowo – jazzującego ''Everlasting night.'' Sam w sobie nie jest zły, ale w ogóle nie pasuje do płyty. ''Stalker'' to ponownie bardziej stonowana kompozycja, która jednak niczym specjalnym nie zaskakuje. Kolejne nagrania takie jak ''Happy ending'' i ''Walked away'' też raczej na długo nie zostają w pamięci. ''Fire'' broni się głównie dzięki melodyjnym refrenom z wyeksponowną grą fortepianu. ''Sweet'' przywraca nareszcie pozytywne rockowe wibracje. Nastrojowe klawiszowe intro, rozwinięcie tematu oraz uwolniona rockowa energia. Dlaczego reszta ''The one inside'' nie zawiera tego typu nagrań?? Moim zdaniem w takich klimatach Chemia wypada znacznie bardziej ciekawie i stylowo.

Dodany do płyty bonus w postaci kameralnego ''Letter'' poprzez swój klimat oraz natchiony śpiew kojarzy mi się trochę ze słynnym ''Here comes the flood'' Petera Gabriela. Ten sam ładunek emocjonalny i sposób konstrukcji utworu. Podsumowując płyta nieco rozczarowuje, choć jest na niej kilka naprawdę wartościowych momentów. Ja jednak wolę pierwsze dwa krążki Chemii – zawarta na nich muzyka była bardziej spójna i mniej szablonowa.