PORCUPINE TREE W HALI ORBITA 28-10-2009
Dodane przez muzol dnia 22.01.2010
Na koncert Porcupine Tree czekałem już od dawna. I wreszcie stało się – zespół przyjechał na jedyny koncert w Polsce do Wrocławia! Przed występem udało mi się przeprowadzić wywiad z basistą Porcupine Tree – Colinem Edwinem.
Treść rozszerzona
Na koncert Porcupine Tree czekałem już od dawna. I wreszcie stało się – zespół przyjechał na jedyny koncert w Polsce do Wrocławia! Przed występem udało mi się przeprowadzić wywiad z basistą Porcupine Tree – Colinem Edwinem.
Sam koncert rozpoczął się od mocnego akord''Occam's razor''.Zespól w bardzo dobrej formie z gościnnym udziałem Johna Wesleya jako gitarzysty i wokalisty. Porcupine Tree zdecydowało się na zabieg dość kontrowersyjny – zagrało całą suitę ''The incident''.Moim zdaniem lepiej by było zaprezentować bardziej przekrojowy materiał ze starszych płyt, ale ostatecznie okazało się,że nowy materiał zabrzmiał bardziej nawet przekonująco niż na płycie. Na początku trochę za głośno by bas a za cicho wokal Stevena Wilsona. Muzyce towarzyszyły psychodeliczne filmy wyświetlana na projektorze umieszczonym z tyłu sceny. Zespół dość wiernie odegrał materiał z nowej płyty i miał bardzo dobry kontakt z publicznością. Najbardziej magicznym punktem koncertu było wykonanie ''Great expectation'' i świetnego ''Time flies'',który jest bez wątpienia jest najważniejszym utworem z ostatniej płyty. Dobrze zabrzmiała też repryza głównego motywy melodycznego suity ''Incident'' w postaci ''Octane Twisted''.Poprawiło się także brzmienie,które stało się bardziej selektywne.Zamykający suitę ''I drive the hearse'' przyniósł pewne uspokojenie i ukojenie po mocnych akordach wcześniejszych fragmentów muzycznych. To był moim zdaniem kolejny mocny punkt tego koncertu. I tak dobiegła końca pierwsza część występu.
Po 10 minutowej przerwie usłyszeliśmy wspaniały ''Start of something beautiful''.Zaraz potem wybrzmiała suita ''Russia on ice'' połączona ze środkową częścią magicznego ''Anesthetize''.Atmosfera w Hali Orbita zrobiła się naprawdę gorąca! Po balladowym ''Remember me lover'' wybrzmiały dynamiczne i zarazem tajemnicze ''Strip the soul'' i ''3''.
Steven Wilson oprócz śpiewu i gry na gitarach dzielnie sobie radził także z obsługiwaniem instrumentów klawiszowych. Wytchnienie przyniósł spokojny i rozmarzony ''Lazarus'' i hipnotyzujący ''Way out of here''.
I to był koniec zasadniczej części koncertu. Na bis wybrzmiał lekko jazzujący i tajemniczy ''Sound of Muzak'' i gorąco przyjęty przez publiczność pół akustyczny ''Trains''.Był to naprawdę udany koncert pomimo pewnych niedociągnięć natury technicznej. Szkoda tylko,że zespół nie zdecydował się zaprezentować więcej ze swoich starszych kompozycji. Ale i tak dostaliśmy naprawdę wiele!